niedziela, 27 września 2015

KryZYSK (19/52) czyli zmień Kryzys w Zysk

Trochę się zastanawiałam czy dodać tę pozycję do listy przeczytanych książek, chyba dlatego, że czytanie jednak kojarzy mi się z jakimś wysiłkiem intelektualnym. Takim jak podążanie za wspomnieniami autora i wchodzeniem w zupełnie inny świat, wizualizowaniem tych miejsc i rzeczywistości jakich nigdy nie doświadczyłam osobiście - tak jak to nieśpiesznie robię czytając "Wschód" Stasiuka - czy takim jak śledzenie szybko toczącej się akcji z wszelkimi jej misternie zaplanowanymi zwrotami poprzez długich kilkaset stronic kolejnego thrillera, co mi się ostatnio tak często zdarzało. A lektura poradnika "KryZysk" jest li jedynie przyjemnością. Nie chcę przez to powiedzieć, że można wyłączyć myślenie, nie. Można za to wyłączyć myślenie schematami. Poprzez 99 różnych porad, krótkich, zabawnych, zaskakujących, czasem dziwnych, autor pobudza i zachęca do innego spojrzenia na rzeczywistość, do wyjścia poza dotychczasowe ramy myślenia i działania, do podejmowania aktywności zgodnie z posiadanymi talentami, do uważności i do wykorzystywania nowych trudnych sytuacji na swoją korzyść, wyciągania wniosków, wdrażania nieschematycznych rozwiązań, do cierpliwości i wytrwałości w przekształcaniu dzisiejszej porażki w jutrzejszy sukces... Pochłonęłam jej zawartość wracając z ciekawej konferencji, na której tę książkę kupiłam, a teraz planuję sobie ją smakować codziennie czytając jedną tylko poradę. 
Naprawdę inspirujące.

PS Jakiś czas temu stworzyłam na tym blogu zakładkę "Cytaty" z myślą o zapisywaniu pięknych, cudzych zdań, które w mocniejszy sposób mnie dotknęły podczas lektury. Zakładka długo była pusta. Cóż, może to po prostu pochodna przypadkowych i nie dość górnolotnych wyborów lektur? Które można przeczytać, polubić lub nie, ale na pewno niczego nie chce się z tego "zabrać" dla siebie? W każdym razie, pierwszy cytat został  wczoraj zapisany, właśnie z tego poradnika :)

sobota, 26 września 2015

Zaginiona dziewczyna (18/52)

Odkrywam w sobie coś takiego, jak syndrom niedzielnego popołudnia. Świadomość, że nieuchronnie zbliża się ten moment, kiedy będę musiała iść do pracy, staje się trudna do zniesienia z każdą upływającą niedzielną godziną.
Antidotum? Wciągająca książka. Torebka, kluczyki, najbliższe centrum handlowe i już mam kolejną lekturę, która skutecznie zajmie moje myśli i nawet nie zauważę, kiedy niedzielne popołudnie stanie się wieczorem, a ten przemieni się w nielubiany poniedziałkowy poranek...

Dokładnie taki schemat powtórzył się w miniony weekend i tak oto stałam się właścicielką kolejnego tomiszcza - thrillera "Zaginiona dziewczyna". Tak, miałam już takich nie czytać, ale do tego akurat mam sentyment: widziałam wcześniej film i wg mnie był naprawdę dobry. 

Książka też spełnia wszystkie wymagania gatunku i oczekiwania czytelników. Świetnie napisana, wciągająca, z ciekawą intrygą i przewrotnym, niebanalnym zakończeniem. Za to chyba cenię tę powieść najbardziej - mimo całego wysiłku jakiego wymagało stworzenie takiej konstrukcji, najbardziej urzeka mnie fakt, że autorka oparła się pokusie zakończenia odpowiadającego naszemu wewnętrznemu pragnieniu sprawiedliwości. Jest inaczej, jest wkurzająco, jest ciekawie. To lubię!

Czego nie lubię? Kolejnych ponad sześciuset stron... Czy wszystkie trhillery muszą być takie długaśne??? Z drugiej strony... Te 650 stron pomogło niepostrzeżenie minąć niedzielnemu popołudniu i znacząco skróciło drogę do i z pracy w kolejne dni tygodnia :)

poniedziałek, 14 września 2015

Zostań przy mnie (17/52) czyli kolejny kompulsywny zakup w sklepie spożywczym


Choć po ostatniej lekturze obiecywałam sobie, że po kryminał szybko nie sięgnę, nuda niedzielnego popołudnia i niska cena wydania kieszonkowego sprawiły, że na mojej półce pojawiła się kolejna książka tego gatunku.



To chyba pierwsza moja lektura pana Cobena, choć kojarzę go jako autora powieści "Zaginiona", którą jeszcze do niedawna myliłam z zatytułowanym nieco podobnie thrillerem "Zaginiona dziewczyna", znanym mi jak dotąd tylko z dość udanej ekranizacji. Podczas czytania "Zostań przy mnie" doszłam zresztą do wniosku, że powinnam zatrzymać się na oglądaniu tego rodzaju filmów, a oszczędzić sobie nerwów przy czytaniu takich książek. Kłopot bowiem w tym, że to taka typowa amerykańska sprawnie skonstruowana historia, z akcją sprawnie posuwającą się do przodu, z dobrze zbudowanym i narastającym napięciem. Którego nieco nadwrażliwy odbiorca - jak ja - może nie lubić. W kinie sprawa jest prosta: na chwilę zamykam oczy, a dźwięk jest dla mnie wystarczającą informacją co się dzieje i wskazówką, kiedy mogę znów zacząć spoglądać na ekran. Podczas lektury trudno zamknąć oczy... 
A sama książka - cóż, dobrze napisana, nie przegadana, oczami wyobraźni widzę w niej świetny materiał na film, który pewnie bardzo by mi się podobał. Nie jest to wybitna literatura, nie widzę tu takiej solidnej pracy autora, którą dostrzegłam w ostatnio czytanym polskim kryminale ("Pochłaniacz") i pewnie już za kilka tygodni będę miała problem z przypomnieniem sobie treści tej książki. To po prostu, kolejna i jakby jedna z wielu, nieskomplikowana choć zaskakująca rozwiązaniem, szybka pomimo swej objętości, lekka lektura na jedno krótkie popołudnie.

niedziela, 13 września 2015

Pochłaniacz (16/52)


Tę książkę kupiłam pod wpływem impulsu. Ostatnio jej autorka pani Katarzyna Bonda była przestawiana w kilku czasopismach i po tej reklamie jej osoby byłam ciekawa jej pisania. Dodatkową zachętą była zamieszczona na okładce zapowiedź znanego mi już z podobnej twórczości pana Zygmunta Miłoszewskiego, że autorka została właśnie królową polskiego kryminału. Jak tu nie sprawdzić osobiście?


Książki tego typu z reguły czyta się jednym tchem. Tę konkretną czytało mi się niełatwo. Jestem mocno nastawiona na konkret, więc już na 80. stronie odczuwałam lekkie zniecierpliwienie faktem, że wciąż czytałam prolog. Na stronie 170. irytacja była już bardzo duża, gdyż ... nadal jeszcze nie popełniono morderstwa, przy rozwiązaniu którego, jak wiedziałam już z zapowiedzi okładkowej, miała współpracować główna bohaterka profilerka Sasza Załuska. Morderstwo w końcu zostało popełnione, choć na stworzony przez bohaterkę profil zabójcy musiałam poczekać kolejnych 300 stron. Specjalizacja Saszy i te kilkaset stron czekania na efekt jej pracy zbudowało we mnie duże oczekiwania co tego profilu, więc wydał mi się bardzo rozczarowujący. Także dlatego, że niewiele wniósł i nie został potem wykorzystany do rozwiązania zagadki.
Ostatecznie akcja dobiegła końca, wyjaśniło się kto, jak i dlaczego. Zgodnie z wymogami gatunku, autorka na koniec zaplanowała kilka zwrotów akcji, mających zbudować odpowiednie napięcie przed rozwiązaniem zagadki - ja byłam już tak zmęczona tą lekturą, że właściwie bez emocji dotarłam do końca powieści, na zasadzie "żeby tylko skończyć".

Wiem, że najnowsze wzorce kryminałów skandynawskich i amerykańskich tak każą, ale mam wątpliwości czy ilość wątków uzasadnia aż taką objętość książki. O temacie objętości dobrze i konkretnie pisał Schmitt, w swoim dzienniku dołączonym do "Trucicielki", którą niedawno czytałam. Może właśnie dzięki niemu mam teraz bardziej krytyczne podejście do prawie sześciuset stronicowej lektury - w pewnym momencie, mocno zniecierpliwiona, zaczęłam się złośliwie zastanawiać, czy do zbudowania takiej opowieści trzeba tylu kartek, co do zapisania aktu oskarżenia w sprawie Amber Gold? Skojarzenie nieprzypadkowe, gdyż do tej afery autorka, bardzo zręcznie zresztą, nawiązuje, czyniąc wątek afery piramidy finansowej, w której "umoczonych" jest wielu bardzo wpływowych ludzi, jednym z głównych i najciekawszych wątków powieści. Zbudowanie takiej wielowątkowej fabuły, gdzie zbrodnia wypływa z wydarzeń sprzed wielu lat, których bohaterowie zajmując już inne pozycje zawodowe czy społeczne, wciąż są ze sobą tajemniczo powiązani, jak również widoczne przygotowanie i wysiłek autorki w realistycznym przedstawianiu śledztwa "od kuchni", to główne zalety powieści, które dowodzą i pomysłowości, i talentu pani Bondy.  Poza tym autorka zadbała o umieszczenie aktualnych trendów, tak więc w powieści koniecznie musi się pojawić ksiądz, który oczywiście jest księdzem-celebrytą, wierzy w Boga ale ilość rzeczy których sobie jeszcze nie poukładał w tej relacji jest zaskakująca. Jedną z jego wątpliwości jest rzecz jasna Kościół w sensie hierarchii,  egzorcyzmy odprawiane przez niego wywołują śmiech (mój), a w jego najbliższym otoczeniu jest kłamliwie uprzejmy wikary, który tak naprawdę tylko czyha na możliwość zajęcia jego miejsca. Dla czytelnika mającego realny kontakt z Kościołem - męczące. Ale wiem, modne i zgodne z obrazem jaki w mediach głównego nurtu kreują zapraszani tam celebryci w koloratkach (tak, tak, wiem, że tacy istnieją). Drugą postacią, która nie przekonała mnie do siebie jest sama bohaterka Sasza, głównie w kontekście jej zawodu ("psycholożka") oraz przeszłości: powodów wyjazdu z kraju, tajemnicy kto jest ojcem jej dziecka. Tu już nie będę rozwijać, żeby nie powiedzieć za dużo, kto przeczyta - chyba zrozumie.
Pomimo moich zastrzeżeń i braku entuzjazmu mam przekonanie, że autorka przygotowała materiał na naprawdę dobrą książkę - choć w moim odczuciu "Pochłaniacz" dobrą książką jeszcze nie jest. Pamiętam jednak, że w zamierzeniu autorki jest to dopiero pierwszy tom z czterech, z których każdy ma być pewną odrębną całością, ale w każdym losy i postać Saszy Załuskiej będą rozbudowywane. Być może więc spojrzenie po lekturze wszystkich czterech tomów będzie zupełnie inne. I mimo tego, że ta akurat powieść średnio mi się podobała, to autorce naprawdę kibicuję. Nadal jestem pod wrażeniem samozaparcia pani Bondy do wejścia w rolę pisarki, o czym czytałam we wspomnianych na wstępie czasopismach, więc widząc jak konsekwentnie nad tym pracuje i jakie są efekty tej pracy, mogę tylko składać gratulacje.

sobota, 5 września 2015

Frajerskie listy (15/52)

Niespodziewanie dostałam prezent w postaci książki "Frajerskie listy" autorstwa Mary Eberstadt, kompletnie mi wcześnie nieznanej amerykańskiej pisarki będącej też pracownikiem naukowym Uniwersytetu Stanforda.

Książka niezwykła czy wręcz - jak głosi zapowiedź na okładce - przewrotna. Jej treścią jest 10 listów skierowanych do ateistów. Listy te pisane są przez młodą osobę, która po wielu różnych doświadczeniach oraz przemyśleniach postanowiła porzucić Frajera (czyli Boga) i powiększyć grono światłych ateistów. Jako "neofitka" ochoczo doradza tym, do których dołączyła, jak najlepiej propagować idee ateizmu, aby zdobywać rzesze zwolenników. Oczywiście mimochodem wskazuje na te wszystkie punkty, których światły ateista w dyskusji powinien unikać za wszelką cenę, bo będą zdecydowanie sprzyjać opiniom ich adwersarzy. Tak więc zamiast gloryfikacji ateizmu czytelnik w każdym kolejnym liście poznaje wszystkie jego słabości. Oraz słabości tych, którzy na czele tej ideologii stoją. 

Mimo zabawnej formy, książka nie jest łatwą lekturą, a w każdym razie dla mnie łatwą lekturą nie była. Przede wszystkim dlatego, że mocno jest osadzona w realiach amerykańskich - sporo jest w niej faktów, cytatów i nawiązań do flagowych postaci ateizmu oraz do współczesności amerykańskiej w ogóle. Tak więc czytanie tej książki ze zrozumieniem wymagało nieustannego sprawdzania komentarzy w odnośnikach podpowiadających kontekst kulturowy słów autorki oraz przede wszystkim wyjaśniających kim są albo co konkretnie napisali opisywani ateiści. Nawet jeśli po lekturze nie pamiętam już tych wszystkich osób i faktów, to jednak kilka podstawowych argumentów sobie przyswoiłam, a może nawet byłabym w stanie wyrecytować jeśli nie kilka faktów z życia i publikacji, to przynajmniej nazwiska "Czterech Jeźdźców Nowego Ateizmu"*  ;) 
Zdecydowanie polecam!

*R.Dawkins, D.C. Dennett, C.Hitchens, S.Harris

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...