Tę książkę kupiłam pod wpływem impulsu. Ostatnio jej autorka pani Katarzyna Bonda była przestawiana w kilku czasopismach i po tej reklamie jej osoby byłam ciekawa jej pisania. Dodatkową zachętą była zamieszczona na okładce zapowiedź znanego mi już z podobnej twórczości pana Zygmunta Miłoszewskiego, że autorka została właśnie królową polskiego kryminału. Jak tu nie sprawdzić osobiście?

Książki tego typu z reguły czyta się jednym tchem. Tę konkretną czytało mi się niełatwo. Jestem mocno nastawiona na konkret, więc już na 80. stronie odczuwałam lekkie zniecierpliwienie faktem, że wciąż czytałam prolog. Na stronie 170. irytacja była już bardzo duża, gdyż ... nadal jeszcze nie popełniono morderstwa, przy rozwiązaniu którego, jak wiedziałam już z zapowiedzi okładkowej, miała współpracować główna bohaterka profilerka Sasza Załuska. Morderstwo w końcu zostało popełnione, choć na stworzony przez bohaterkę profil zabójcy musiałam poczekać kolejnych 300 stron. Specjalizacja Saszy i te kilkaset stron czekania na efekt jej pracy zbudowało we mnie duże oczekiwania co tego profilu, więc wydał mi się bardzo rozczarowujący. Także dlatego, że niewiele wniósł i nie został potem wykorzystany do rozwiązania zagadki.
Ostatecznie akcja dobiegła końca, wyjaśniło się kto, jak i dlaczego. Zgodnie z wymogami gatunku, autorka na koniec zaplanowała kilka zwrotów akcji, mających zbudować odpowiednie napięcie przed rozwiązaniem zagadki - ja byłam już tak zmęczona tą lekturą, że właściwie bez emocji dotarłam do końca powieści, na zasadzie "żeby tylko skończyć".
Wiem, że najnowsze wzorce kryminałów skandynawskich i amerykańskich tak każą, ale mam wątpliwości czy ilość wątków uzasadnia aż taką objętość książki. O temacie objętości dobrze i konkretnie pisał Schmitt, w swoim dzienniku dołączonym do "Trucicielki", którą niedawno czytałam. Może właśnie dzięki niemu mam teraz bardziej krytyczne podejście do prawie sześciuset stronicowej lektury - w pewnym momencie, mocno zniecierpliwiona, zaczęłam się złośliwie zastanawiać, czy do zbudowania takiej opowieści trzeba tylu kartek, co do zapisania aktu oskarżenia w sprawie Amber Gold? Skojarzenie nieprzypadkowe, gdyż do tej afery autorka, bardzo zręcznie zresztą, nawiązuje, czyniąc wątek afery piramidy finansowej, w której "umoczonych" jest wielu bardzo wpływowych ludzi, jednym z głównych i najciekawszych wątków powieści. Zbudowanie takiej wielowątkowej fabuły, gdzie zbrodnia wypływa z wydarzeń sprzed wielu lat, których bohaterowie zajmując już inne pozycje zawodowe czy społeczne, wciąż są ze sobą tajemniczo powiązani, jak również widoczne przygotowanie i wysiłek autorki w realistycznym przedstawianiu śledztwa "od kuchni", to główne zalety powieści, które dowodzą i pomysłowości, i talentu pani Bondy. Poza tym autorka zadbała o umieszczenie aktualnych trendów, tak więc w powieści koniecznie musi się pojawić ksiądz, który oczywiście jest księdzem-celebrytą, wierzy w Boga ale ilość rzeczy których sobie jeszcze nie poukładał w tej relacji jest zaskakująca. Jedną z jego wątpliwości jest rzecz jasna Kościół w sensie hierarchii, egzorcyzmy odprawiane przez niego wywołują śmiech (mój), a w jego najbliższym otoczeniu jest kłamliwie uprzejmy wikary, który tak naprawdę tylko czyha na możliwość zajęcia jego miejsca. Dla czytelnika mającego realny kontakt z Kościołem - męczące. Ale wiem, modne i zgodne z obrazem jaki w mediach głównego nurtu kreują zapraszani tam celebryci w koloratkach (tak, tak, wiem, że tacy istnieją). Drugą postacią, która nie przekonała mnie do siebie jest sama bohaterka Sasza, głównie w kontekście jej zawodu ("psycholożka") oraz przeszłości: powodów wyjazdu z kraju, tajemnicy kto jest ojcem jej dziecka. Tu już nie będę rozwijać, żeby nie powiedzieć za dużo, kto przeczyta - chyba zrozumie.
Pomimo moich zastrzeżeń i braku entuzjazmu mam przekonanie, że autorka przygotowała materiał na naprawdę dobrą książkę - choć w moim odczuciu "Pochłaniacz" dobrą książką jeszcze nie jest. Pamiętam jednak, że w zamierzeniu autorki jest to dopiero pierwszy tom z czterech, z których każdy ma być pewną odrębną całością, ale w każdym losy i postać Saszy Załuskiej będą rozbudowywane. Być może więc spojrzenie po lekturze wszystkich czterech tomów będzie zupełnie inne. I mimo tego, że ta akurat powieść średnio mi się podobała, to autorce naprawdę kibicuję. Nadal jestem pod wrażeniem samozaparcia pani Bondy do wejścia w rolę pisarki, o czym czytałam we wspomnianych na wstępie czasopismach, więc widząc jak konsekwentnie nad tym pracuje i jakie są efekty tej pracy, mogę tylko składać gratulacje.