piątek, 8 lipca 2016

Mam na imię Lucy (14/52)


Jako dziecko kochałam czytanie książek. Bardziej niż cokolwiek innego w życiu. Ta pasja trwała dość długo, bo od serii "Poczytaj mi mamo" do czasów studiów. Wtedy moimi lekturami stały się wyłącznie lektury związane ze studiami i tak jakoś powoli pasja czytania we mnie zgasła.

Odżyła na nowo jakiś czas temu dzięki amerykańskiej autorce pani Elizabeth Strout. Przypadkiem trafiłam na jej książkę "Okruchy codzienności" (w późniejszych wydaniach przetłumaczone jako bliższe oryginałowi "Olive Kitteridge"). Ta spokojna i piękna powieść wstrząsnęła mną i sprawiła że znowu zaczęłam czytać. Choć z wyboru lektur nie do końca jestem dumna ;)

Najnowsza na polskim rynku wydawniczym powieść pani Strout "Mam na imię Lucy" niespodziewanie znalazła się w moich rękach - to jeden z najbardziej zdumiewających prezentów urodzinowych jakie otrzymałam w tym roku, a może i w całym dorosłym życiu. Nawet nie byłam świadoma, że cokolwiek poza "Olive..." w ogóle pojawiło się u nas! Podziękowania dla Ani, która podarowała mi tę powieść :)

Powieść tak prostą, że aż piękną. Krótką, nie przegadaną, zwyczajną, zaskakującą. O zwyczajnych ludziach, banalnych sytuacjach, nie do końca szczęśliwych dzieciństwach, rozczarowaniach i miłościach, i całej serii innych kompletnie niczym nie wyróżniających przeciętnych zdarzeniach, którym nigdy pewnie nie nadalibyśmy miana fabuły powieści. Bo powieść powinna być wspaniała, rozbudowana, zachwycająca, a nasze życie jest ... no właśnie inne. Z takich niczym nie wyróżniających się puzzli autorka tworzy obraz relacji, pociągający prostotą i zbieżnością z losami naszymi, naszych bliskich. Wszystko napisane lekko i bezpretensjonalnie. I tak zwyczajnie, jak zwyczajne mogą być losy zwykłych ludzi. Takich  jak my, jak ja, jak ty.

Powieść krótka, trochę lakoniczna. Pewnie nie będzie to moja ulubiona książka pani Strout - za bardzo zachwyciła mnie poprzednia - ale przeczytałam z przyjemnością. 


Ja nie mogę być modelką? (13/52)


Trochę się zastanawiałam czy tę książkę tu umieszczać. Co tu ukrywać, nie wszystkie przeczytane lektury zamieściłam na tym blogu. Nie doliczyłam sobie do listy przeczytanych książek kilku naprawdę wątpliwych pozycji, jak choćby słynnych "50 twarzy Gray'a", a przecież zdanie na temat tejże pozycji wyrobiłam sobie samodzielnie. Choć muszę niestety stwierdzić, że nie była to najbardziej kiepska z lektur, jakie trafiły do moich rąk... 


W potyczce ambicji ze świadomością fatalnej statystki mojego tegorocznego czytelnictwa zwycięstwo odniosła chęć poprawienia tychże wyników. Tym sposobem pozycja autorstwa pani Doroty Wellman pod dość intrygującym tytułem "Ja nie mogę być modelką?!" została doliczona do listy przeczytanych w tym roku książek.
Gwoli ścisłości należy dodać, że książka została raczej pooglądana niż przeczytana (a to z powodu przewagi zdjęć nad literkami). Jako osoba która gabarytami chwilowo znacznie odbiega od aktualnych norm, miałam sporo radości oglądając przeróżne stylizacje pani Wellman, tak samo jak ja mijającej się z tymi wyznacznikami urody. Mimo to udało jej się zaprezentować w ciekawych, ładnych i kobiecych strojach, które rzeczywiście były dla mnie inspiracją do zadbania o swój wygląd.  Jak to kiedyś stwierdziła chyba pani Danuta Rinn, ubrać się kobieco jak się waży 50 kg to żadna sztuka. Pani Wellman i jej stylistki pokazują na kartach tego poradnika, że jest to możliwe także wtedy, gdy się waży trochę więcej. 
Krótkie rozdziały z pięknymi zdjęciami zostały okraszone kilkunastozdaniowymi komentarzami dotyczącymi autorki, jej różnych doświadczeń zawodowych i życiowych. Nie jestem jej fanką (choć pobiciem gościa katujacego psa pani Wellman mi zaimponowała), wiele z komentarzy naprawdę średnio mi się podobało, jednak czytając te dość chropawe teksty doceniłam fakt, że prawdopodobnie sama je napisała. Tak więc mimo wszystkiego co w poglądach autorki mnie drażni z przyjemnością będę ten poradnik wspominać. I chyba nawet polecać :)


wtorek, 5 lipca 2016

Podejrzany (12/52)

Zaczęło się standardowo. Książka Lee Childa "Podejrzany" po prostu leżała wśród stosu pozycji dopiero co zwróconych do biblioteki przez innych czytelników. Moje własne czytelnicze lenistwo momentami doprowadza mnie do rozpaczy... 

Powieść była pewnym zaskoczeniem - nie takiego bohatera i nie takiej konstrukcji fabuły się spodziewałam. Zaskoczyło mnie również to, że tej książki wcale się tak szybko nie czytało. Autor pisze niezwykle treściwie, by nie powiedzieć - "gęsto". To nie są linijki które można przebiec wzrokiem w pół sekundy bez straty dla zrozumienia tekstu, tak jak to jest w przypadku pozostałych powieści tego gatunku, jakie do tej pory trafiły w moje ręce. Doceniam to, widać tu wysiłek autora, konieczny jest też pewien wysiłek po stronie czytelnika. Najbardziej zaskakujące było dla mnie jednak to, że odgadłam zagadkę kryminalną zanim autor do jej rozwikłania doprowadził. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, czytam raczej pośpiesznie, często mimowolnie pomijając szczegóły. A tu taka niespodzianka a właściwie - brak niespodzianki. Być może jednak była to pochodna stylu autora, który wymuszał niejako wolniejszą i dokładną lekturę. Ciekawe doświadczenie. Ale po kolejny tom przygód niesamowitego Jacka Reachera już raczej nie sięgnę. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...