Lubię czytać Alice Munro. No może za poważna deklaracja, biorąc pod uwagę że to druga jej książka w moich rękach, ale rzeczywiście to lubię. Podoba mi się urocza starsza pani uśmiechająca się z okładki, podoba mi się zgłębianie rzeczywistości kanadyjskiej, nieznanej mi zupełnie, bo mój kontakt z literaturą tego kraju zaczął się i skończył na Ani z Zielonego Wzgórza. Lata temu oczywiście. Podoba mi się swoboda, z jaką autorka podchodzi do czasu, jej opowieści zaczynają się w jakimś momencie życia jej bohaterów i kiedy już czytelnik mocno się wczyta i przywiąże do tej rzeczywistości, niespodziewanie akcja przeskakuje o lat kilkanaście lub kilkadziesiąt, dając niezwykłą perspektywę losu bohaterów i pozwalając zamknąć długie życie w krótkiej opowieści. Podobają mi się jej pomysły na zawirowania w życiu bohaterów, które czasem są boleśnie inne od tego, czego życzy im wiernie kibicujący czytelnik. Podobają mi się nieoczywiste, czasem nagłe zakończenia, nie mające nic wspólnego z upragnionym, banalnym happy endem.
"Uciekinierka" to zbiór ośmiu bardzo wciągających opowiadań, z których niektóre tworzą całość większej historii, ale nie wszystkie. Moja uporządkowana natura oczywiście wolałaby, aby do wszystkich było zastosowane jednakowe podejście. Ot, potrzeba schematu. Autorka schematów unika. Bohaterki łączy miejsce akcji (kanadyjska prowincja) oraz jakaś forma ucieczki w ich życiu. Czasem zamysł autorki jest oczywisty, czasem musiałam przekartkować opowiadanie raz jeszcze, żeby zrozumieć związek tytułu z treścią opowiadania. Wszystkie historie były dla mnie ciekawe i zaskakujące - nie tylko wtedy gdy zaczynałam czytać kolejną wchodząc w codzienność nowych bohaterów i ich spraw, ale także wtedy, gdy oni i ich świat byli już oswojeni, i gdy kolejny ich życiowy zakręt a moje przełożenie kartki przynosiło niespodziankę, której nie byłam w stanie przewidzieć. Dwie historie wywołały we mnie poczucie niezgody na los, jaki Munro swoim bohaterom zgotowała. Jedną z nich ciągle w sobie noszę.

