niedziela, 19 kwietnia 2015

Uciekinierka czyli 4/52

Lubię czytać Alice Munro.
No może za poważna deklaracja, biorąc pod uwagę że to druga jej książka w moich rękach, ale rzeczywiście to lubię. Podoba mi się urocza starsza pani uśmiechająca się z okładki, podoba mi się zgłębianie rzeczywistości kanadyjskiej, nieznanej mi zupełnie, bo mój kontakt z literaturą tego kraju zaczął się i skończył na Ani z Zielonego Wzgórza. Lata temu oczywiście. Podoba mi się swoboda, z jaką autorka podchodzi do czasu, jej opowieści zaczynają się w jakimś momencie życia jej bohaterów i kiedy już czytelnik mocno się wczyta i przywiąże do tej rzeczywistości, niespodziewanie akcja przeskakuje o lat kilkanaście lub kilkadziesiąt, dając niezwykłą perspektywę losu bohaterów i pozwalając zamknąć długie życie w krótkiej opowieści. Podobają mi się jej pomysły na zawirowania w życiu bohaterów, które czasem są boleśnie inne od tego, czego życzy im wiernie kibicujący czytelnik. Podobają mi się nieoczywiste, czasem nagłe zakończenia, nie mające nic wspólnego z upragnionym, banalnym happy endem.
 
"Uciekinierka" to zbiór ośmiu bardzo wciągających opowiadań, z których niektóre tworzą całość większej historii, ale nie wszystkie. Moja uporządkowana natura oczywiście wolałaby, aby do wszystkich było zastosowane jednakowe podejście. Ot, potrzeba schematu. Autorka schematów unika. Bohaterki łączy miejsce akcji (kanadyjska prowincja) oraz jakaś forma ucieczki w ich życiu. Czasem zamysł autorki jest oczywisty, czasem musiałam przekartkować opowiadanie raz jeszcze, żeby zrozumieć związek tytułu z treścią opowiadania. Wszystkie historie były dla mnie ciekawe i zaskakujące - nie tylko wtedy gdy zaczynałam czytać kolejną wchodząc w codzienność nowych bohaterów i ich spraw, ale także wtedy, gdy oni i ich świat byli już oswojeni, i gdy kolejny ich życiowy zakręt a moje przełożenie kartki przynosiło niespodziankę, której nie byłam w stanie przewidzieć. Dwie historie wywołały we mnie poczucie niezgody na los, jaki Munro swoim bohaterom zgotowała. Jedną z nich ciągle w sobie noszę.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Motyl czyli 3/52


 Lisa Genova „Motyl”


Wzięłam tę książkę do ręki tylko dlatego, że spodobała mi się jej piękna okładka. Tak po prostu. Nigdy o niej wcześniej nie słyszałam. A okazało się, że to jedna z tych książek, która pokazuje świat przeciętnemu człowiekowi zupełnie nieznany, która zmienia perspektywę i  która w jakiś sposób zostaje w czytelniku na zawsze.
Bohaterką jest pięćdziesięcioletnia Alice, kobieta spełniona, aktywna, odnosząca sukcesy naukowe doktor psychologii pracującą na amerykańskim uniwersytecie Harvarda, szczęśliwa żona i matka trójki dorosłych dzieci.
Kiedy niespodziewanie zaczynają się jej kłopoty z pamięcią, zarówno ona, jak i otoczenie zakładają że to efekt przemęczenia, może depresji. Prawda jest zupełnie inna – Alice jest chora na Alzheimera o wczesnym początku. Śledzimy losy Alice przez prawie dwa lata jej życia, obserwując jak zmienia ją choroba, jak zabiera jej to wszystko czym żyła: pracę naukowca i nauczyciela akademickiego, relacje z bliskimi, wspomnienia, własną samoświadomość, poczucie godności, ważności. Ciekawa książka, pokazana z perspektywy osoby chorującej, świadomej swojej choroby i jej skutków, tych już widocznych dla bohaterki i jej bliskich, i tych które nieuchronnie wkrótce nastąpią.
Książka jest fikcją literacką, ale widać duży wysiłek autorki włożony  w urealnienie tej opowieści. Powieść zyskała rekomendację National Alzheimer Association, jako jedyna publikacja w Stanach, również polskie wydanie jest opatrzone logiem jednego z lokalnych polskich Stowarzyszeń na Rzecz Osób z Chorobą Alzheimera i komentarzem pani prezes  Polskiego Stowarzyszenia Pomocy Osobom z Chorobą Alzheimera. Najwyraźniej to ważna książka pomagająca poszerzać wiedzę o tej chorobie. Do tego naprawdę sprawnie i ciekawie napisana powieść. To jest książka, którą naprawdę mogłabym polecić.

Ziarno prawdy czyli 2/52


Po tę książkę Zygmunta Miłoszewskiego "Ziarno prawdy" sięgnęłam przypadkowo, ot dołączyli ją do jakiegoś czasopisma. Nawet nie skojarzyłam tytułu powieści z plakatami reklamującymi jej ekranizację, a film chyba niedawno miał premierę. Najprawdopodobniej nie jestem reprezentantem "grupy docelowej" czyli fanów kryminału. 

Bohaterem jest prokurator po przejściach życiowych, który zamienia stanowisko w Warszawie na pracę w mniejszym mieście, chcąc w ten sposób znaleźć trochę spokoju. Na miejscu czeka go rzeczywiście spokojne ale dość samotnicze życie, nie potrafi zżyć się z miejscową społecznością, wchodzi w powierzchowne związki i nie ma zbyt dużo pracy. Ale w końcu i tutaj trafia mu się porządne morderstwo, jak się wkrótce okaże – niejedno…
Na pewno robi wrażenie dopracowana w szczegółach fabuła, przemyślany zwrot akcji będący zaskoczeniem dla czytelnika - w każdym razie dla tak niedoświadczonego czytelnika kryminałów jakim ja jestem - a opisy miasta sprawiają, że aż się chce znowu odwiedzić Sandomierz. I nie dziwi fakt, że ktoś przeniósł tę opowieść na ekrany kinowe, fabuła daje dobre możliwości na stworzenie dynamicznego i zaskakującego zwrotami akcji filmu. Ale jednak to chyba nie jest mój ulubiony gatunek. Po przeczytaniu powróciło też wrażenie, że czasem aby odnieść sukces, czy to literacki, czy filmowy, wystarczy u nas umiejętnie wpleść w tło wątek żydowski. Przeszkadzały też zaowalowane poglądy autora – akurat pod adresem tego co dla mnie jest ważne komentarze włożone w usta bohaterów były bardziej zgryźliwe czy choćby częstsze. Może to tylko zabieg gwarantujący większą liczbę czytelników czy przychylniejsze recenzje w mediach głównego nurtu - w końcu autor jest laureatem paszportów Polityki? Mnie to razi, ale chyba właśnie dlatego przeczytam przynajmniej jeszcze jedną książkę tego autora – żeby sobie potwierdzić lub nie potwierdzić te pierwsze jednak negatywne wrażenie.

O niezwykłym kocie czyli 1/52


Książka pierwsza w całości przeczytana w tym roku, "Billy. Kot który ocalił moje dziecko" autorstwa Louise Booth, oparta jest na faktach i jest z gatunku tych, które czyta się jednym tchem. To opowieść matki, która zmaga się z autyzmem swojego synka. Początkowo nie zdaje sobie sprawy z jego stanu, jedynie intuicyjnie przeczuwa, że coś jest nie tak i próbuje metodą prób i błędów prowadzić swoje dziecko w sposób sprzyjający jego rozwojowi. Kiedy w końcu udaje jej się zasięgnąć opinii specjalistów i zdiagnozować dziecko, słyszy od autorytetów, że jej syn nigdy nie pójdzie do normalnej szkoły. 
A jednak okazuje się, że ten wyrok nie jest ostateczny. Synek robi niespodziewane postępy, a zaczynają się one w momencie, gdy rodzina decyduje się na adopcję bezdomnego kota Billy'ego. Między chłopcem a kotem rodzi się silna więź, a obecność Billy'ego w życiu pomaga małemu Fraserowi pokonywać kolejne przeszkody. Ta wzruszająca historia po jakimś czasie staje się głośna najpierw w całej Wielkiej Brytanii za sprawą publikacji prasowych, a wraz z publikacją książki, już w całej Europie.  
Piękna i budująca opowieść, dla tych, którzy kochają koty i dla tych, którzy potrzebują nadziei i dowodu na to, że cuda są możliwe.


Tę książkę poleciła mi bezpośrednio pani z wydawnictwa Nasza Księgarnia. Pani trafiła na mój inny blog, poświęcony kotom i uznała widać, że zamieszczenie na nim notki o książce będzie służyło jej promocji. Nie wiem czy tak było – choć sądząc po liczbie odsłon tamtego bloga, rzeczywiście sporo osób mogło się o tej publikacji dowiedzieć.  Natomiast dla mnie było to bardzo sympatyczne i motywujące doświadczenie, dzięki któremu nie zarzuciłam ostatecznie pomysłu, by wrócić na serio do czytania, choć od mojego noworocznego postanowienia upłynął już prawie kwartał. I niezmiernie miło jest na początek otrzymać egzemplarz recenzencki, zwłaszcza jeśli się nie jest właścicielem bloga recenzenckiego. Taka swoista zachęta ze strony Losu :)))
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...