Powieść "Długa droga w dół" to jedno ze wskazań z biblioteki, w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki, na który regularnie udaje mi się nie uczęszczać, mimo noworocznych planów. Ironia losu - zawsze wypada "coś" ważnego, jak nagły wyjazd w delegację czy kolejna przeprowadzka. Cóż, delegacje miewam raz na pół roku, przeprowadzki znacznie rzadziej, a mimo to takim sporadycznym wydarzeniom udaje się kolidować z moimi planami...
Ale lektury dobierane w ramach DKK odnotowuję i czytam. Choć ta lektura jest dość powolna, daje mi jednak dużo satysfakcji - książki są ciekawe i pewnie sama nigdy bym na nie nie trafiła.
Kilka pierwszych stron "Długiej drogi w dół" uświadomiło mi, że oglądałam już ekranizację tej powieści. Choć film mnie specjalnie nie zachwycił, a odkrycie, że "to jest to" wywołało początkowo niechęć do lektury, powieść okazała się dość ciekawa, a już na pewno dobrze napisana. Warto docenić niebanalny temat oraz świetnie dobrane postaci tworzące grono głównych bohaterów. Opowieść zbudowana jest z ich przeplatających monologów, które pozwalają zobaczyć całość zdarzeń oczyma wszystkich postaci. Autor świetnie dobiera język i styl do każdej osoby, jego poczucie humoru i cięty dowcip to spore atuty tej powieści.
Bohaterami jest czworo kompletnie sobie obcych ludzi. Dawny celebryta świeżo po wyjściu z więzienia i upadku kariery, niespełniony muzyk pracujący jako dostawca pizzy, młoda zbuntowana dziewczyna oraz zmęczona życiem samotna matka niepełnosprawnego dziecka, spotykają się przypadkiem w noc sylwestrową, która odmieni ich życie. Każde z nich wdrapuje się na dach tego samego budynku, by swoje nieudane życie zakończyć skokiem w dół, ale niespodziewana obecność pozostałych na to nie pozwala. Bohaterowie postanawiają najpierw dać sobie trochę czasu i "dotrwać" do walentynek, po to by w ten dzień dokończyć samobójcze plany. Czas robi swoje, i ich wspólne przeżycia zmieniają rzeczywistość na tyle, że w walentynki postanawiają dać sobie jeszcze więcej czasu, zgodnie z odnalezioną przez jednego z nich teorią na temat samobójstw: 90 dni z reguły wystarcza, aby życie weszło w nowy cykl, sprawy nierozwiązywalne rozwiązały się lub by straciły swoje znaczenie. Towarzyszymy więc bohaterom w ciągu tych 90 dni, by zobaczyć, czy i na ile ich życie się zmieni, i czy wystarczy to, by znowu chcieli żyć.
Nie wiem czy prawdziwa ta teoria, ale postanowiłam ją sobie zapamiętać na jakieś potencjalne trudne czasy - po 3 miesiącach to czym się tak martwię już pewnie nie będzie to wszystko miało aż takiego znaczenia...
A książkę polecam. Sama też chętnie poczytam coś jeszcze autorstwa pana Hornby - jest dość znanym brytyjskim pisarzem, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, choć oglądałam dwie ekranizacje jego powieści. Drugą był film "Był sobie chłopiec" i niewykluczone, że ta powieść będzie jedną z moich kolejnych lektur.


