niedziela, 24 kwietnia 2016

Długa droga w dół (8/52)

Powieść "Długa droga w dół" to jedno ze wskazań z biblioteki, w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki, na który regularnie udaje mi się nie uczęszczać, mimo noworocznych planów. Ironia losu - zawsze wypada "coś" ważnego, jak nagły wyjazd w delegację czy kolejna przeprowadzka. Cóż, delegacje miewam raz na pół roku, przeprowadzki znacznie rzadziej, a mimo to takim sporadycznym wydarzeniom udaje się kolidować z moimi planami...
Ale lektury dobierane w ramach DKK odnotowuję i czytam. Choć ta lektura jest dość powolna, daje mi jednak dużo satysfakcji - książki są ciekawe i pewnie sama nigdy bym na nie nie trafiła.

Kilka pierwszych stron "Długiej drogi w dół" uświadomiło mi, że oglądałam już ekranizację tej powieści. Choć film mnie specjalnie nie zachwycił, a odkrycie, że "to jest to" wywołało początkowo niechęć do lektury, powieść okazała się dość ciekawa, a już na pewno dobrze napisana. Warto docenić niebanalny temat oraz świetnie dobrane postaci tworzące grono głównych bohaterów. Opowieść zbudowana jest z ich przeplatających monologów, które pozwalają zobaczyć całość zdarzeń oczyma wszystkich postaci. Autor świetnie dobiera język i styl do każdej osoby, jego poczucie humoru i cięty dowcip to spore atuty tej powieści.

Bohaterami jest czworo kompletnie sobie obcych ludzi. Dawny celebryta świeżo po wyjściu z więzienia i upadku kariery, niespełniony muzyk pracujący jako dostawca pizzy, młoda zbuntowana dziewczyna oraz zmęczona życiem samotna matka niepełnosprawnego dziecka, spotykają się przypadkiem w noc sylwestrową, która odmieni ich życie. Każde z nich wdrapuje się na dach tego samego budynku, by swoje nieudane życie zakończyć skokiem w dół, ale niespodziewana obecność pozostałych na to nie pozwala. Bohaterowie postanawiają najpierw dać sobie trochę czasu i "dotrwać" do walentynek, po to by w ten dzień dokończyć samobójcze plany. Czas robi swoje, i ich wspólne przeżycia zmieniają rzeczywistość na tyle, że w walentynki postanawiają dać sobie jeszcze więcej czasu, zgodnie z odnalezioną przez jednego z nich teorią na temat samobójstw: 90 dni z reguły wystarcza, aby życie weszło w nowy cykl, sprawy nierozwiązywalne rozwiązały się lub by straciły swoje znaczenie. Towarzyszymy więc bohaterom w ciągu tych 90 dni, by zobaczyć, czy i na ile ich życie się zmieni, i czy wystarczy to, by znowu chcieli żyć.

Nie wiem czy prawdziwa ta teoria, ale postanowiłam ją sobie zapamiętać na jakieś potencjalne trudne czasy - po 3 miesiącach to czym się tak martwię już pewnie nie będzie to wszystko miało aż takiego znaczenia...

A książkę polecam. Sama też chętnie poczytam coś jeszcze autorstwa pana Hornby - jest dość znanym brytyjskim pisarzem, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, choć oglądałam dwie ekranizacje jego powieści. Drugą był film "Był sobie chłopiec" i niewykluczone, że ta powieść będzie jedną z moich kolejnych lektur.


Służąca (7/52)

Świetna recenzja, chwytliwy temat, debiut literacki - i tak mój regał wzbogacił się o jeszcze jedną książkę. 
Przeczytałam ale chyba nie podzielam zachwytu krytyków literackich. Oczywiście, wszystko jest kwestią odniesienia i jeśli porównamy "Służącą" do innych "bestsellerów", to jest to świetna powieść - nieźle napisana, dokładnie rozplanowana, wielowątkowa. Jeśli coś wywołało moją niechęć, to raczej fakt znużenia pewnym schematem znanym mi z innych amerykańskich lektur. Na przykład bohaterką, która pracuje w korporacji, a wobec pewnych jej absurdów ostatecznie rzuca ten sztuczny świat i zaczyna robić w życiu coś innego, do czego tak naprawdę jest stworzona. Ostatnią powieścią tego typu, która w miarę mi się podobała, była "Diabeł ubiera się u Prady". Pewnie dlatego, że była to jednocześnie moja pierwsza powieść tego rodzaju, dodatkowo czytana w momencie pracy w wielkiej firmie... Rzecz działa się lata temu, wyrosłam z fascynacji takimi wątkami, a schemat najwyraźniej wciąż ma się dobrze.

Pewnym wyjaśnieniem może być tu fakt, że autorka "Służącej" pani Tara Conklin, zanim zadebiutowała tą powieścią, pracowała w dużej nowojorskiej kancelarii adwokackiej. Wydaje się więc dość rozsądne, że akcję swojej pierwszej książki umieściła w środowisku dobrze sobie znanym - dzięki temu opisana rzeczywistość jest przekonująca. Bohaterką jest Lina, współczesna młoda prawniczka, która w ramach swojej pracy zawodowej w wielkiej kancelarii przygotowuje niezwykły pozew, do którego poszukuje  potomków niewolników. Trafia na historię Josephine, niewolnicy należącej do XIX-wiecznej malarki, przez część znawców podejrzewanej, że to ona jest prawdziwą autorką niektórych obrazów przypisywanych jej właścicielce.
Ciekawy i chwytliwy temat (zwłaszcza w Ameryce), dwie bohaterki, akcja przenosząca się ze współczesnej Ameryki do tej XIX-wiecznej, wewnętrzne konflikty, trudne sytuacje i tajemnice rodzinne, niezwykłe wyjaśnienia zagadek z przeszłości, etc. Bardzo wyraźnie widać pracę autorki nad wieloma szczegółami i pewnie to też zaowocowało świetnymi recenzjami i wynikami sprzedażowymi powieści. Przeczytać nie zaszkodzi.



Siostra (6/52)


Kolejna książka, po którą sięgnęłam tylko dzięki recenzji zapowiadającej naprawdę udany debiut pisarski. Przyznaję - jest udany!

Dodatkowo to całkiem dobry thriller. Napisany inaczej niż wszystkie przeczytane przeze mnie do tej pory. Narratorką jest siostra zaginionej - a jak się wkrótce okaże - zamordowanej młodej dziewczyny, Tess. Jej śmierć zostaje zakwalifikowana jako samobójstwo i tylko główna bohaterka, Beatrice, nie wierzy w tę wersję. Próbuje więc rozwikłać zagadkę ostatnich wydarzeń z życia Tess, odkrywając przy tym jak bardzo się z siostrą od siebie oddaliły i jak wiele o niej nie wiedziała. Mimo to Beatrice uparcie dąży do odkrycia sprawcy, podporządkowuje swoje życie temu jednemu celowi, tracąc przez to pracę, zaufanie swoich bliskich, wiarygodność. Mimo iż od początku czytelnik wie, że jednak popełniono morderstwo, to jednak obserwując zmagania Beatrice w odkrywaniu prawdy niejednokrotnie ma wrażenie, że jest bliska obłędu  i zaczyna powątpiewać w jej wersję wydarzeń. A może jednak było to samobójstwo, a całe szukanie mordercy to tylko zręczny zabieg autora, żeby zaskoczyć czytelnika rozwiązaniem zagadki?

I faktycznie, rozwiązanie jest nieoczywiste i ciekawe. Rzadko zdarza mi się, aby autor aż tak bardzo mnie zmylił. Oczywiście, post factum, jak już się zna rozwiązanie zagadki, przychodzą refleksje że przy uważnej lekturze te rzeczy mogły być przewidziane. Ale w trakcie lektury - przyznaję - szczegóły umknęły, dałam się zwieść pozorom, dzięki którym niespodzianka na końcu była tym większa.
Brawa dla autorki - debiutantki.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...