Dzięki książce "Lekcje Madame Chic" przestałam czytać na dwa miesiące. Nie chcę przez to powiedzieć, że przestałam czytać inne książki a delektowałam się tylko tą pozycją - naprawdę przestałam czytać cokolwiek.
I nie jest to wina nieudolności autorki, pani Jennifer L.Scott, a jedynie smutne pokłosie mojej ambitnej decyzji, aby w ramach "Projektu 52" wszystkie książki, jakie od lat leżą zaczęte, przeczytać do końca. Nawet jeśli przestała mnie już interesować ich treść. Taką książką są właśnie "Lekcje Madame Chic". Zdołałam ją w końcu przeczytać od pierwszej do ostatniej strony!

Czy więc ją odradzam? Nie. To momentami bardzo ciekawa opowieść czy raczej poradnik Amerykanki, która miała okazję w czasie studiów mieszkać w Paryżu. Wyjechała z domu jako nieokrzesana "przedstawicielka wszechobecnego luzu i chipsów", a wróciła jako uosobienie francuskiego szyku i elegancji. I nie chodzi tu tylko o zmianę garderoby, ale przede wszystkim o zmianę podejścia do zawartości szafy, jedzenia, a nawet do aktywności fizycznej, kobiecości, sztuki, życia...
Osobiście skorzystałam na zastosowaniu porad proponowanych przez autorkę np. w odniesieniu do mojej własnej szafy. Zyskałam głównie ... przestrzeń, po pozbyciu się wielu zbędnych rzeczy oraz zupełnie inne spojrzenie na nowe zakupy. Oraz parę refleksji nad konsumpcjonizmem. A kiedy nie mogę znaleźć miejsca parkingowego tam gdzie chcę, przypominam sobie, że Francuzki specjalnie parkują samochody nieco dalej, aby się trochę przejść. Spodobało mi się robienie zakupów w pobliskim warzywniaku, zamiast w supermarkecie. Zaś rozdział o wydawaniu przyjęć dla przyjaciół dziwnym trafem czytałam przeprowadzając się do większego mieszkania posiadającego nareszcie sensownych rozmiarów stół.
Nie oznacza to jednak, że wszystkie porady, jakie po powrocie do Stanów Jennifer opisywała na swoim blogu pod tytułem "20 najlepszych rzeczy, których nauczyłam się w Paryżu", a ostatecznie zebrała w tej książce, są do natychmiastowego zastosowania. W trakcie lektury ugrzęzłam na rozdziałach dotyczących dbania o cerę, kosmetyków i makijażu. Cóż, jestem starsza niż autorka w momencie dokonywania swoich odkryć, od lat wielu umiem zrobić sobie makijaż, także ten uważany przez autorkę za elegancki "no make-up look", więc pewne porady są mi zbędne. Tym bardziej, że po latach życia zgodnie z zasadą "nie wychodzę z domu bez makijażu", co autorka szczerze propaguje, zaczęłam być bardziej wyluzowana i czerpię sporo radości robiąc sobotnie zakupy nie mając na sobie grama makijażu, a mając za to np. niewyprasowany T-shirt. Niektóre porady wywołają też pewnie uśmiech na twarzy polskiej kobiety, która zachęcona rozdziałem o zapraszaniu przyjaciół na domowy obiad doczyta, że samej autorce zdarza się korzystać w takich sytuacjach z ... kateringu. Mimo tego książka jest ciekawa, pełna prostoty i elegancji, tego powiewu francuskiego szyku, który bywa tak inspirujący i dzięki któremu pragniemy czerpać z życia wszystko, co najlepsze. Nie żałuję więc, że w końcu sięgnęłam po tę książkę od lat już leżącą na mojej półce. Choć takie czytanie na siłę jest właśnie czytaniem jakiego chciałabym jednak unikać - inaczej kolejną niespełna trzystustronicową pozycję będę czytać dwa miesiące...