poniedziałek, 1 stycznia 2018

Jeszcze jeden oddech


Tę książkę czytałam ponad pół roku. Odkładałam i wracałam. Także dlatego że w trakcie czytania dowiedziałam się, że temat dotyka (i dotyczy) mnie osobiście bardziej, niż mogłam początkowo przypuszczać.
Nie jest to jakaś wybitna lektura, porażająca głębią duchowych poszukiwań i życiowych przewartościowań, ale na pewno warta przeczytania. Na pewno też niełatwa.


Książka została napisana przez młodego amerykańskiego lekarza, świetnie się zapowiadającego neurochirurga, stojącego u progu kariery. Jego przyszłość zapowiadała się wspaniale, ale plany zawodowe jak i życiowe zmodyfikowała nieoczekiwana diagnoza - nowotwór. Nie jest to książka o walecznym lekarzu, który pokonuje chorobę. Oczywiście walczy, po wielu wątpliwościach próbuje pozostać aktywnym zawodowo, ratuje przeżywające pierwszy poważny kryzys małżeństwo, dokonuje ważnych wyborów ale walkę o życie - przegrywa i jest to dla czytelnika wiadome od samego początku. Jest to smutna i nie niosąca nadziei opowieść, którą za głównego bohatera dopowiada już jego żona. Na słowo komentarza zasługuje też niesamowita okładka, pokazująca drogę jaką mimowolnie przebył bohater na szpitalnej sali.



Tą książką kończę moje czytelnicze zmagania 2017. 
Witaj roku 2018 - obyś był lepszy pod każdym względem.

21/52 (2017)

Zaklinaczka kotów

Jakiś czas temu wdałam się w przypadkową rozmowę z panią wyprowadzającą pieska na spacer koło mojego bloku. Mam koty i na kocim behawioryzmie odrobinę się znam (jak każdy uważny i dokształcający się opiekun kota), na psach znam się znacznie mniej. Ale to co wyprawiała tamta pani aż błagało o komentarz. Włożyłam sporo wysiłku w to aby ukryć własną złość - założyłam że jak nawiążę z panią sympatyczną rozmowę, to łatwiej ją przekonam że nie ma szans na nauczenie psa posłuszeństwa tak głupio się zachowując.  Pani okazała się "betonem". Co prawda wysłuchała moich porad, ale i tak pozostała święcie przekonana, że jej pies działa złośliwie wobec niej. Co takiego robił? Odszedł trochę za daleko od właścicielki i było ryzyko, że ubrudzi sobie łapy ziemią. A nie powinien, bo wtedy ... pozostawi ślady na jej białych dywanach. Tak! Ta mocno pełnoletnia kobieta uznała, że da się pogodzić w jednym mieszkaniu psa i białe dywany. A gdy rzeczywistość okazała się inna, kto był winny? No oczywiście że ten złośliwy pies!



Ta historia przypomniała mi się, kiedy wróciłam do zarzuconej jakiś czas temu książki "Zaklinaczka kotów". Autorka, pani Mieshelle Nagelschneider, jest cenioną za oceanem kocią behawiorystką, a ja postanowiłam zapoznać się z poradami dotyczącymi eliminowania niepożądanych kocich zachowań w dniu, gdy moje własne koty potraktowały pazurami dopiero co zakupioną kanapę...


Nim doczytałam książkę do końca, śladów kocich domowników na kanapie przybyło niewiele, głównie dlatego że podsunęłam kociastym parę ciekawszych z ich perspektywy kartonowych pudeł. Ja natomiast - przypomniawszy sobie sąsiadkę od białych dywanów i psa - stwierdzilam że sporadyczne ślady pazurów na meblach są integralną cześcią faktu posiadania zwierzaków w domu, tak samo jak fruwające tu i ówdzie kłaczki czy rozsypany żwirek. I może po prostu trzeba ten fakt zaakceptować - co też zrobiłam.

A sam poradnik? Nie okazał się dla mnie tak fascynującą lekturą jak myślałam. Sporo rzeczy omawianych przez autorkę nie było dla mnie nowością. Proponowane przez nią strategie modyfikowania niepożądanych kocich zachowań póki co były dla mnie nieprzydatne - moje koty nie mają bowiem problemów behawioralnych, żyją w zgodzie ze sobą, wyglądają na szczęśliwe, załatwiają się wyłącznie do kuwety, nie znaczą terenu, pazury ćwiczą jednak głównie na drapakach, nie miauczą o świcie, nie mają kompulsywnych zachowań. Miałam sporo szczęścia że trafiłam akurat na takie fajne "egzemplarze", miałam też trochę rozsądku w zapewnieniu im odpowiedniej przestrzeni, zabawek, drapaków czy w niereagowaniu na pierwsze próby wymuszania jedzenia miauczeniem o piątej rano. 

Ciekawostką był dla opis treningu klikerowego, o którym nie wiedziałam, że jest możliwy w przypadku kotów, a który zamierzam wykorzystać w pracy socjalizacyjnej z moimi kotami tymczasowymi. Dowiedziałam się także o czymś takim jak zapach grupy - okazało się, że sama uczestniczyłam w jego tworzeniu głaszcząc po kolei wszystkie koty i przenosząc ich wspólny zapach z jednego na drugiego. Książka pomogła mi to robić systematycznie i świadomie, a było to w czasie gdy mieszkała u nas jeszcze kotka tymczaska, średnio dogadująca się z jednym z moich kotów. Pomogło.

Książkę polecam. Nieźle systematyzuje podstawową wiedzę o kocich potrzebach i - w razie gdyby jednak jakieś problemy wystąpiły - proponuje sensownie brzmiące strategie ich rozwiązania. Na pewno ją zatrzymam, tak na wszelki wypadek.

20/52 (2017)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...