sobota, 13 lutego 2016

Dziewczyna z pociągu (4/52)

Obiecałam sobie, że już nie będę kupować nowych książek, przynajmniej dopóki nie przeczytam wszystkich tych czekających na swoją kolej na moim własnym regale. Plus paru innych, których mieć nie muszę, wystarczy że są w dzielnicowej bibliotece. 
Ale nie wytrwałam. Lenistwo niedzielnego popołudnia połączone z chęcią odsunięcia myśli o poniedziałku zaowocowały zakupem online mojej bodajże trzeciej książki w formie ebooka. Wszystkie trzy zakupione pozycje były z gatunku "modne i głośne", i we wszytkich trzech przypadkach kupując podejrzewałam, że mogą być nieco przereklamowane... 

"Dziewczyna z pociągu" jest najlepszym z tych impulsywnych zakupów. Co prawda nie jestem zwolenniczką czytania ebooków, co być może wynika z faktu, że czytam je na ekranie mojej komórki - średnio komfortowe dla kogoś, kto lubi przewracać kartki, a we własnych książkach zaznaczać ciekawy fragmenty podkreślając je ołówkiem lub zaginając rogi kartek. 
Ale doceniłam fakt, że w torebce książki czuć nie było wcale, a i podczas lunchu w pracy udało się paręnaście stronic przeczytać.
Bardziej niż powieść zaciekawiła mnie osoba autorki. W końcu rynkowo to bardzo spektakularny debiut. Przeczytawszy kilka artykułów, głównie z prasy brytyjskiej, już wiem, że to nie do końca jest debiut. Autorka napisała przedtem kilka innych powieści, jeszcze lżejszego gatunku, pod pseudonimem. Zrobiła jednak na mnie ogromne wrażenie opowiadając (bodajże w wywiadzie dla The Guardian) o swoim zacięciu w pisaniu tej powieści, trudnościach materialnych jakie musiała pokonać i samozaparciu. Bardzo mi to imponuje, chyba dlatego, że sama chciałabym się przeorientować zawodowo, tylko nie stać mnie na podjęcie takiego ryzyka, także finansowego. Pani Hawkins łatwo nie było, ale dzięki intensywnej pracy, uporowi, talentowi i pożyczkom od taty mogła napisać tę wymarzoną książkę. Zazdroszczę. 

A sama książka? Bohaterka powieści, Rachel zmagająca się z problemami osobistymi, które niestety próbuje zalewać sporymi ilościami alkoholu, codziennie przemierza trasę dom-centrum miasta kolejką podmiejską. Obserwuje mijane domy, ludzi, szczególnie wpada jej w oko dom pewnej młodej pary. W swojej wyobraźni dopowiada sobie jak wygląda reszta życia ludzi, których obserwuje codziennie przez chwilę. Pewnego dnia na ich tarasie dzieje się coś niezwykłego, co sprawia że Rachel wkracza w życie swoich bohaterów. Życie Rachel i obserwowanej pary zmienia się w jednej chwili. Dość powiedzieć, że sprawa ma podtekst kryminalny, ktoś zaginął, ktoś jest podejrzewany, Rachel ma do odegrania dużą rolę w tej sytuacji, tylko że ... nie do końca wszystko pamięta, bo w trakcie zdarzeń była oczywiście pod wpływem sporej ilości alkoholu.

Pomysł bardzo ciekawy. Urzekło mnie to, że inspiracją były dla autorki jej własne dojazdy kolejką podmiejską do pracy. Nie polubiłam bohaterki, ale to też mi się spodobało - dlaczego nie można by czytać (i pisać) o kimś, kto jednak wywołuje pewnego rodzaju odrazę? Rozwiązanie zagadki nie było dla mnie oczywiste, tak samo jak konstrukcja wszystkich bohaterów - do dziś nie rozumiem motywów postępowania Anny. Mimo wszystko była to ciekawa lektura. Może nie aż tak, by uzasadniać to, że w USA co sześć sekund ktoś kupuje egzemplarz tej powieści, ale ciekawa, nie sztampowa, trochę inna. Autorce mogę pogratulować. W ogóle zauważam, że ostatnio cieszą mnie sukcesy innych ludzi, o ile są związane z porzuceniem przez autora innej roboty i skupieniem się na tym, do czego naprawdę ma talent :) Och, żeby się tym zainspirować tak naprawdę...

niedziela, 7 lutego 2016

Ogród Leoty (3/52)


"Ogródy Leoty" jest trzecią książką amerykańskiej autorki Francine Rivers, jaką do tej pory przeczytałam. Choć przyznaję, że przez dłuższy moment chciałam ją oddać do biblioteki, bo wydawało mi się, że dalej już nie przebrnę...

Opłaciło się przeczekać te chwile zwątpienia, bo to książka z tych mądrych i dobrych, i siejących dobro. Powieść o skomplikowanych relacjach rodzinnych, o tym jak często jesteśmy poranieni i jak ból nie pozwala nam zobaczyć sytuacji z perspektywy tej drugiej osoby. To też powieść o dojrzewaniu, mądrości i cierpliwości, o przebaczeniu i o dorastaniu do przebaczenia. A przede wszystkim, jest to powieść o miłości Boga do człowieka i relacji człowieka z Bogiem. I jeszcze kilka innych wątków, bardzo współczesnych, czasem dość kontrowersyjnych jak na przykład aborcja czy eutanazja, które autorka zgrabnie wplata w tło historii pokazując czytelnikowi więcej niż jeden możliwy punkt widzenia, a wszystko to bez odrobiny nadętego dydaktyzmu. 
Już dwie poprzednie książki pani Rivers ceniłam właśnie na to samo - za mądre i dobre przesłanie. To, co sprawiało mi trudność w czasie ostatniej lektury, to styl czy raczej sposób, w jaki autorka zdecydowała się pokazywać duchowe rozterki swoich bohaterów i ich wewnętrzne dialogi ze Stwórcą. Wytrącały mnie z rytmu lektury te wstawki, wpisane kursywą, i marzyłam o tym, by je wpiąć w fabułę, może nie ukazywać tak dosłownie, ale po prostu wpleść w opowieść tak, aby stanowiły jedną zwartą część. Nie pamiętam, jak napisane były poprzednie powieści, czy też z użyciem takiego zabiegu - ale czytałam je wiele lat temu, będąc jeszcze na fali neofickiego entuzjazmu, więc może też inaczej to wszystko do mnie trafiało.
Mimo wszystko bardzo się cieszę, że przemogłam swoją niechęć do stylu autorki i doczytałam tę powieść do końca. Warto było. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...